Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej Rozumiem

Powrót

2021-03-11
Autor: Cinek

czyli "Dag" zimowo-klasycznie do szczytu Kazalnicy


Od naszego wypadku w lawinie z Rysów minęły już dwa lata. Moje otwarte zwichnięcie łokcia pozostawiło brak pełnego wyprostu ręki i ból przy przeciążeniach. Jednak to nie ciało najtrudniej poskładać a psychikę. Tak aby w pełni wrócić w góry. Wejść znów na stromy śnieg, w dużą ścianę. Podjąć wyzwanie.

Od czasu lawiny nie wspinałem się z Maćkiem Bedrejczukiem (KW Rzeszów). Chyba nie wiedzieliśmy czego się po sobie spodziewać. Taki wypadek słusznie podważa zaufanie we własne możliwości oraz w umiejętności partnera. A przecież w przeszłości robiliśmy poważne przejścia w Tatrach, Alpach i Karakorum, znając swoje mocne i słabe strony. Byliśmy zgranym zespołem.

27 lutego wreszcie udaje nam się wybrać w Tatry. Mam odebrać Maćka z dworca w Krakowie jadąc z Warszawy. Telefon od jego żony. Odbieram i słyszę głos Maćka który oznajmia, że zapomniał swojego telefonu z domu więc nie będzie z nim kontaktu i musimy się umówić gdzieś „na sztywno”.

Wspaniale się zaczyna ten wyjazd – śmieję się.

Jakimś cudem odnajdujemy się w Galerii Krakowskiej i ruszamy do Morskiego Oka.

Kolejnego dnia idziemy na niedawno uklasycznioną drogę Hawerfloki na Progu Mnichowym. Maciek prowadzi pierwszy wyciąg wyceniony na 7/7+ i sprawnie przechodzi bulderowy start. Wspina się jak kiedyś. Spokojnie i konsekwentnie do góry. Zmieniamy się. Pokonuję kruchy cruxowy wyciąg za 7+. Po kolejnych dwóch wygrzewamy się już w popołudniowym słońcu obok Mnicha. Pogoda jak marzenie. Schodząc szlakiem rozmawiamy o planach na jutro. Zapada decyzja aby spróbować swoich sił na drodze Daga na Kazalnicy Mięguszowieckiej – jednej z najpoważniejszych propozycji w polskich Tatrach.

1
Po zrobieniu drogi Hawerfloki 7+

Obaj byliśmy już na Dagu dochodząc do Sanktuarium (zawieszonej doliny obok ścian Kazalnicy) i stamtąd zjeżdżając, czyli bez wychodzenia na szczyt Kazalnicy. Droga została uklasyczniona zimą w 2011 roku przez Tomasza Lewandowskiego i Stanisława Piecucha. Zespół ten również zakończył wspinanie w Sanktuarium nie wychodząc na wierzchołek Kazalnicy. Być może powodem takiej decyzji było użycie przez nich rakobutów, w których komfort termiczny jest znacznie gorszy od typowego górskiego obuwia. Od Sanktuarium do szczytu pozostaje wszak jeszcze sporo terenu. Ich przejście odbiło się wówczas szerokim echem w środowisku. Wywołało jednocześnie długą dyskusję czy takie uklasycznienie można zaliczyć, skoro z zasady drogi na Kazalnicy powinny kończyć się na jej szczycie. Utrudnieniem w tej debacie był fakt, iż główny autor drogi - Dagobert Drost - robił ją na raty. Raz od dołu, raz od góry pozostawiając lukę w okolicy okapów. Tak czy inaczej droga Daga nie posiadała dotąd zimowo-klasycznego przejścia do szczytu Kazalnicy (tj. bez chwytania się sztucznych ułatwień w postaci wbitych haków). Zamierzaliśmy to niedociągnięcie naprawić.

2

4.00 dzwoni alarm. Nie budzi mnie jednak bo już od kilku godzin nie śpię. Natłok myśli i dziwny stres nie pozwoliły na sen. Spoglądam za okno. Po rozgwieżdżonym niebie ani śladu. Góry są spowite w chmurach. Mechanicznie się ubieram przy czołówce i schodzę do kuchni. Jemy śniadanie w milczeniu. Wychodzimy przed schronisko a tu niemiła niespodzianka. Prószy śnieg. Mgła zeszła tak nisko, że dotyka Morskiego Oka. Jest piąta rano a my stoimy przed schroniskiem i zastanawiamy się czy iść. W ciągu dnia ma się przejaśnić, ale czy ściana nie będzie już zaprana? To skutecznie utrudniłoby nam wspinanie. A musimy przecież znaleźć się wcześnie pod okapami aby mieć czas na próby przejścia klasycznie. Zwłaszcza, że na wyciągu przez okap podobno poobrywały się kluczowe chwyty. Czy pokonanie go klasycznie będzie w ogóle możliwe? Dobre 15 minut stoimy i zastanawiamy się czy nie przełożyć wspinaczki na kolejny dzień kiedy pogoda ma być lepsza. Tymczasem z mroku wyłania się dwójka wspinaczy z Krakowa i oznajmia, że idą na Filar Mięgusza. Na naszą uwagę, że przecież prószy śnieg odpowiadają beztrosko, że pewnie się szybko stopi, po czym ruszają dalej. Nie pozostaje nam nic innego jak pójść w ich ślady. Ruszamy. Po nocnym marszu docieramy na próg Czarnego Stawu. Zaczyna się rozwidniać. Jest szaro, pochmurnie i wieje zimnem. Kazalnica wyłania się z mgieł, które przetaczają się przez jej zerwy. Wygląda złowrogo, jakby miała kilometr wysokości. Ścianami schodzą drobne pyłówki. Szczyty okolicznych gór toną w chmurach. Pogoda do złudzenia przypomina tą sprzed dwóch lat, kiedy nieopodal stąd porwała nas lawina i cudem przeżyliśmy, odnosząc ciężkie obrażenia. Spoglądam na Maćka. Pytam jak się czuje, czy wszystko ok. Podchodzimy pod ścianę. W milczeniu zakładamy uprzęże, raki, szpej. Te same czynności, ten sam rytuał który uspokaja przywodząc na myśl wspólne, udane przejścia.

O 6.30 Maciek rusza w pierwszy wyciąg który biegnie ładnym trawersem. Wspina się uważnie koncentrując się na każdym ruchu. Kiedy dochodzę do stanowiska widzę, że jest w lepszym humorze. Radość płynąca ze sprawnego wspinania najwyraźniej wyparła wcześniejsze obawy.

3
Pierwszy wyciąg biegnie pięknym trawersem
4
Na drugim wyciągu
5
Maciek na stanowisku po drugim, okrężnym wyciągu

Po kolejnym wyciągu zmieniamy się i prowadzę jeszcze trzy wyciągi które doprowadzają nas do Turnicy na Dagu. Jest 11.30 a my jesteśmy w połowie ściany. Stąd zaczyna się najtrudniejsza część drogi. Dwa wymagające wyciągi wycenione na M8+ i M8-. Pierwszy biegnie wypychającą rysą, przewija się w lewo pod okapem i wychodzi w pionowe płytkie zacięcie ze słabą asekuracją. Dwa lata temu próbowałem przejść go klasycznie jednak wyjechała mi noga pod okapem i poleciałem. Proponuję, że poprowadzę jednak Maciek upiera się żeby iść. Rusza do góry. Idzie powoli i uważnie. Przechodząc pod okapem zahacza mu się lonża od dziabki za ostatni przelot. Po chwili wyjeżdża lewa noga. Jestem pewien, że zaraz poleci tak jak ja dwa lata temu. Jakoś jednak udaje mu się utrzymać. Rozplątuje lonże i idzie dalej. Po godzinie walki słyszę „mam auto” i ruszam za nim. Kiedy dochodzę do niego widzę, że Maciek nie spostrzegł istniejącego stanowiska i zbudował własne z prawej strony, na przewinięciu przez filar. Dzięki temu łatwiej mi wejść w kolejny trudny wyciąg unikając trawersu na starcie.

6
Widok w dół z Turnicy na Dagu
7
Maciek prowadzi crux za M8+
8
Nad nami pas okapów

Zabieram szpej i napieram do góry. To właśnie na tym wyciągu podobno poobrywały się chwyty. Faktycznie widać miejsce po obrywie. Ściana jest przewieszona i łysa. Brak jakichkolwiek szczelin i dobrych krawądek. Jedyna asekuracja to zardzewiałe jedynki z cienkimi cięgnami lub sparciałymi repami. Ewentualny lot mógłby je wyrwać, a szansa na odpadnięcie przy tak skąpej rzeźbie jest spora. Postanawiam zapatentować ten wyciąg. Wyciągam kontr-fifę i szybko przechodzę po zastanych hakach do stanowiska. Niektóre wyginają się przy tym niepokojąco. Następnie Maciek opuszcza mnie na dół a ja na wędkę próbuję znaleźć sensowną sekwencję ruchów. Dopiero za trzecim podejściem zapamiętuję właściwy ciąg chwytów. Wszystko odbywa się bez odpoczynku. Jestem zmęczony. Przedramiona mam nabite. Maciek opuszcza mnie znów do stanu. Rozwiązuję się i ściągam linę. Chcę sprawdzić która jest godzina na telefonie, który wisi mi na szyi. Kiedy po niego sięgam on niespodziewanie wypada i leci w dół. Smyczka się urwała! Smartfon szybuje w stronę Czarnego Stawu odbijając się kilkukrotnie od ściany. W końcu wpada w śniegi u podstawy. Próbuję zapamiętać miejsce upadku. Tym sposobem zostajemy bez łączności telefonicznej. Maciek zapomniał swojego telefonu z Rzeszowa a mój spadł. Nie ma jednak czasu na rozmyślania. Zakładam ciasne golfowe rękawiczki i napieram na wcześniej spatentowany wyciąg. Wszystkie ruchy idą zgodnie z planem i po chwili jestem na stanowisku. Udało się. Następny szóstkowy wyciąg o kiepskiej asekuracji zaprowadza nas do Sanktuarium. Stamtąd jedna długość liny i jesteśmy już pod Żółtą Plamą – charakterystycznym przebarwieniem skały.

9
Na wiszącym stanowisku przed drugim cruxem za M8
10
Stad poleciał mój telefon

Zapada zmrok i wyciągamy czołówki. Kolejny wyciąg za M4+ wygląda dość niewinnie lecz okazuje się bardzo wspinaczkowy. Dochodzę nim do Załupy Daga – przeszło stu metrowego zacięcia, które wieńczy urwisko Kazalnicy. Ściągam Maćka. Pozostał nam łatwy teren do szczytu ale czas paradoksalnie nie gra już roli. Nie mamy przecież telefonów ani zegarków aby sprawdzić czy zrobiliśmy drogę w dobrym tempie. Jesteśmy tu i teraz. Tylko my. Wyciągamy termos i mieszankę studencką. Popijając słodką, gorącą herbatę mruczymy z zadowolenia bo nic teraz nie smakowałoby lepiej. Trochę bolą mnie plecy od uprzęży. Pochylam się i rozciągam kręgosłup. Na chwilę zamykam oczy. Wciągam nosem mroźne powietrze o zapachu suchej trawy. Lubię ten stan górskiego zmęczenia po wielogodzinnym wspinaniu. Lubię też kończyć drogę przy świetle czołówki mając u boku pewnego partnera.

Asekurując się na lotnej kierujemy się w stronę szczytu Kazalnicy. Wschodnie zbocza witają nas wspaniałym firnem. Trzymając dziabki za głowice mkniemy do góry po twardym styropianie. Przewijając się przez grań szczytową zastajemy kopny śnieg. Natrafiamy jednak na ślady Jaśka i Kuby, którzy dzisiaj tędy szli.

Wychodzimy na szczyt i dziękujemy sobie nawzajem. Pierwsze zimowo-klasyczne przejście drogi Daga do wierzchołka Kazalnicy stało się faktem. Rozważamy przez chwilę wejście na Czarnego Mięgusza, który jest naturalną kontynuacją drogi do góry. Niepokoi nas jednak pole śnieżne przez które trzeba przejść aby wejść na wschodnią grań. Po namyśle odpuszczamy ten pomysł i ruszamy w dół. Po zejściu nad Czarny Staw idę z powrotem pod ścianę Kazalnicy poszukać zgubionego telefonu i zabrać pozostawiony plecak. Świecąc wokół czołówką dostrzegam wystający ze śniegu kawałek urwanej smyczki. Na jego drugim końcu jest mój telefon! I to w dodatku działający z baterią na 60%. Aż trudno uwierzyć, że po kilkusetmetrowym upadku nic mu się nie stało. Szczęśliwy wracam do Maćka. Dopiero teraz sprawdzamy godzinę. Jest 22.20.

Wkrótce docieramy do schroniska nad Morskim Okiem. Tam zasiadamy do stołu. Dzielimy się jedzeniem, pijemy piwo i wesoło wspominamy dzień. Śmiejemy się z naszych porannych rozterek. Jest tak jak dziesięć lat temu kiedy pierwszy raz związaliśmy się liną idąc od razu na Superdiretę Mięgusza. Wtedy każda tatrzańska ściana była pociągającą przygodą, którą podejmowaliśmy bez zastanowienia. Przeżycie lawiny zniszczyło tą przez lata budowaną pewność. Teraz znacznie trudniej odróżnić obawy od zagrożenia a strach jest bardziej namacalny. Góry jednak pozwalają na ciągły wzrost i naukę. Są nauczycielem który sprawiedliwie każe za błędy i nagradza wytrwałość. Ich doświadczanie daje szansę odbudowy złamanej psychiki. Ten ponowny rozwój pozwala bardziej docenić ich subtelną mądrość.

Tomasz „Klimas” Klimczak
KW Warszawa

11
Zasłużona uczta

Fototopo drogi DAG na Kazalnicy Mięguszowieckiej.
Dyskusja o tym artykule liczy już 10 postów. Zobacz ją na forum.