Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej Rozumiem

O powrót do korzeni - czyli czy można zmienić PZA?

2010-11-04
Autor: paszcz

Przed Walnym Zjazdem PZA prezentujemy wizję zmiany kierunku rozwoju PZA, którą przedstawi na zjeździe delegacja KW Warszawa.


O powrót do korzeni, czyli: czy można zmienić PZA?

Puśćmy wodze fantazji, koleżanki i koledzy, i wyobraźmy sobie, że mamy taki PZA, który jest wobec wspinaczy i klubów organizacją służebną i autentycznie nastawioną na pomoc. Organizacją, która nie poucza, nie nakazuje, nie zakazuje, nie reglamentuje, nie tworzy regulaminów i przepisów, a jedynie służy radą, pomocą, działa na rzecz ułatwiania wspinania, i która – jak to pięknie mówią w ojczyźnie wolności jednostki, czyli Wielkiej Brytanii – „minds its own business”.

Wyobraźmy sobie taki PZA, który spoczywa niejako w cieniu, a pojawia się tylko wówczas, gdy jest do załatwienia jakaś sprawa, albo gdy pojawia się na stole jakiś kłopot, który trzeba rozwiązać. Pomyślmy o związku, który nie grzmi na swych członków jak Mojżesz z góry Synaj, a stara się jedynie pomóc, jeśli zachodzi potrzeba i jeśli sam zainteresowany tego pragnie. Wyobraźmy sobie związek zrzeszający 25 tysięcy wspinaczy i miłośników wspinania, dysponujący z samych składek kwotą pół miliona złotych, rządzący się samodzielnie, bez potrzeby uganiania za ministerialnym garnuszkiem, wedle własnych MINIMALISTYCZNYCH reguł, w którym zrzeszają się całkowicie dobrowolnie i chętnie liczne kluby i organizacje działające wedle różnych zasad, mające różne filozofie rozwoju ale połączone tylko tym jednym celem – uprawianiem wspinania.

Związek ten – snujmy dalej marzenie - jest z racji swej wielkości poważnym graczem na rynku, pojawiają się więc również sponsorzy wypraw i działalności sportowej. Co więcej, związek skutecznie lobbuje na rzecz ograniczenia przepisów we wspinaniu i dopuszczenia licznych obszarów do tej pory zamkniętych. Nawet TPN poważnie liczy się z PZA i w efekcie wspólnych prac udostępnia do wspinania nowe rejony Tatr. Wyobrażajmy sobie dalej, ze w związku tym działają w klubach liczni doświadczeni wspinacze, którym kluby te przyznają przynoszące zaszczyt i będące tytułem do dumy stopnie instruktorskie, i którzy społecznie wprowadzają w arkana wspinania licznych swoich kolegów w ramach powszechnych szkoleń koleżeńskich. I wyobraźmy sobie, że ten związek to wszystko wspiera i pomaga rozwijać, dostarcza materiały, organizuje dobrowolne kursy doszkalające, pomaga wszystkim rozwijać się i jak najlepiej wspinać. Przedstawmy sobie jeszcze, że w związku tym nikt nie zajmuje się zawodowym instruktorstwem, bo wszyscy zawodowcy działają na wolnym rynku, poza klubami, i współpracują z nimi wedle uznania na wolnych i przynoszących wszystkim korzyści zasadach.

Projektujmy dalej – w związku tym dobrzy alpiniści i ich wyjazdy wspierani są wcale niemałymi pieniędzmi, a chętnych nie brakuje. Na organizowane przez PZA wyprawy centralne trudno się załapać, tak wielu jest kandydatów. Jest tak dlatego, że całą te strukturę przenika najprawdziwszy duch wspinania. Ani kluby ani PZA nie zajmują się za wiele biurokracją albo czczym gadaniem, ponieważ ich podstawowym celem jest wspinanie i jeszcze raz wspinanie. Ten chwalebny przykład udziela się zapałem całym rzeszom młodzieży. Ten związek w minimalnym tylko stopniu poczuwa się do regulowania i zarządzania, bo po prostu pomaga podnosić ludziom swoje kompetencje i nie wtrąca się w to, co robią inni. Jeżeli uważa jakiś przykład za naganny, stara się oddziaływać poprzez przykład, a nie przez karanie. Członkowie PZA bardzo sobie chwalą swój związek i głosy krytyki słyszy się tylko z rzadka. Ba, mówi się, że w przeciągu kilku lat realnym jest wzrost nawet do 50 tysięcy…

Powiedzcie koleżanki i koledzy – czy taki związek byłby zły? Czy nie tak wyobrażalibyśmy sobie NASZ związek? I odpowiedzmy sobie - dlaczego jest inaczej? Dlaczego mamy w PZA 4500 członków, podczas gdy w dwumilionowej Słowenii mają 50 tysięcy? Dlaczego PZA otacza tyle kontrowersji i niechęci? I dlaczego, pomimo tylu prób i wylanego atramentu – w zasadniczych sprawach zmienia się tak niewiele? Myślę, że po 12 latach pracy w komisjach przy PZA mogę się pokusić o odpowiedź. Z reguły w takich przypadkach te odpowiedzi nie są proste, nie da się streścić ich w dwóch zdaniach. Występuje zwykle splot czynników, jednak gdyby trzeba było znaleźć jakiś wspólny mianownik, to byłaby nim NIESUWERENNOŚĆ. PZA stał się – na własne życzenie – zakładnikiem pieniędzy i biurokracji, ministerstw i przepisów, które wyssały z niego to, co stanowi o istocie wspinania – wolność. A wraz z wolnością coś, bez czego nie może funkcjonować żadna autentycznie wspinaczkowa organizacja – DUCHA WSPINANIA.

GENEZA PZA
Jest wiele opinii na temat tego, dlaczego doszło do powstania PZA, do przekształcenia się ogólnopolskiego Klubu Wysokogórskiego w związek sportowy pod auspicjami GKKFiT (Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki, dziś Ministerstwa Sportu). Gołe fakty są takie, że na walnym zjeździe 2 marca roku 1974 postawiono wcześniej przygotowany projekt takiego przekształcenia. „Za” optował głównie zarząd główny samego KW z prezesem Antonim Janikiem, przeciw byli różnoracy pojedynczy członkowie, jednym z najbardziej aktywnych był Jerzy Wala. Jednak płomienne przemówienie dyrektora Departamentu programowania i koordynacji GKKFiT Adama Izydorczyka, (nb. osoby, która wiele dla polskiego wspinania, a zwłaszcza himalaizmu, zrobiła dobrego) przekonało nieprzekonanych i decyzja zapadła – 56-cioma głosami „za” , przy 2 „przeciw” i 3 „wstrzymujących się”. Pierwszym prezesem PZA został Andrzej Paczkowski. Bez zbytniego wchodzenia w szczegóły, znając jednak system „demokracji ludowej” można zaryzykować stwierdzenie, że GKKFiT-owi zależało na „zjednoczeniu” ruchu alpinistycznego i wtłoczeniu go w ramy zorganizowanego sportu, gdzie podlegał dużo skuteczniejszej kontroli.

Zbiegło się to w czasie z tendencjami z samym KW, który dążył do objęcia swoim wpływem nowo powstających organizacji akademickich (późniejsza FAKA) oraz np. PKG, który otwarcie się od KW dystansował. Dał temu wyraz w dość długim przemówieniu sam Bolesław Chwaściński. Do tego doszły obietnice większych pieniędzy na wyprawy himalajskie, pomocy organizacyjnej itp. I tak klamka zapadła, a 24 lipca 1974 r prezes GKKFiT wydał dość ponuro brzmiące rozporządzenie (patrz Taternik nr 4/74), w którym po raz pierwszy ujęto kompleksowo zasady uprawiania alpinizmu i to wtedy pojawiła się Karta Taternika, jako obowiązkowy dokument wymagany dla każdego wspinacza, oraz monopol PZA (i jego klubów) na reprezentowanie alpinizmu z organizacją wypraw włącznie(!) W ten sposób narodziła się symbioza sportowo-alpinistyczno-biurokratyczna, która została nam w spadku po dziś dzień.

MĄDROŚĆ ETAPU
Można od biedy zgodzić się, że w 74 r nie było sensu sprzeciwiać się „zjednoczeniu”. Jedni twierdzą, że było ono dobrowolne, inni, że wymuszone – jest jednak dość oczywiste, dla każdego kto w komunie żył, że tendencja ta była trudna do uniknięcia. Wykorzystano przy tym tę okazję do wzmocnienia działalności wyprawowej i lata 70-te stały się dla alpinizmu złotym okresem. Na tym etapie było to więc posunięcie praktyczne i pragmatyczne. Posługując się tą samą logiką trzeba zadać pytanie, czy jest ono w dalszym ciągu korzystne i dziś. Czy przynależność do sfery sportu wyczynowego przynosi nam dzisiaj więcej korzyści, czy problemów, i czy z koła ratunkowego nie zmieniło się w kamień u szyi. Najpierw przypomnijmy sobie pewne cechy wspomnianej na początku organizacji idealnej:
 
  1. duża liczba członków i ich podmiotowe traktowanie,
  2. minimalna biurokracja,
  3. nastawienie na wspinanie jako cel nadrzędny,
  4. rozdział szkoleniowej działalności klubowej od zawodowej,
  5. powszechny rozwój koleżeńskiego szkolenia,
  6. centrala jako organizacja służebna i pomocnicza względem klubów.
I zadajmy sobie pytanie, czy w obecnej strukturze elementy te są możliwe do zrealizowania.

PROTOKÓŁ NIEMOŻNOŚCI
Z teorii organizacji wiemy, że każda struktura formalna wytwarza coś w rodzaju własnej kultury, własnej tożsamości. Jest zaskakujące, jak podobnie zachowują się z pozoru różni ludzie umieszczeni w określonego typu strukturach. Nie inaczej jest w wypadku PZA. PZA jest związkiem sportowym, a jako taki podlega formalnym przepisom ministra sportu, Ustawie o sporcie i ogólnym zasadom dotyczącym sportu. Związki sportowe to organizacje bardzo sformalizowane, przynależność do nich nie jest aktem wyboru, ale konieczności. Chcesz współzawodniczyć, chcesz mieć pieniądze – musisz być zrzeszony, inaczej fora ze dwora. Związki sportowe zatem znajdują się w pozycji monopolisty, dodatkowo obdarzonego bardzo duża ilością ustawowych narzędzi nakazowych i kontrolnych, za pomocą których mają organizować ów sport oraz egzekwować różnorakie bezwzględnie obowiązujące regulaminy i przepisy. Tak jest kultura Związków Sportowych, taki jest ich esprit de corsps i raison d’ etre. Nie ma tu nic wspólnego z wolnością i demokracją, jest za to centralne sterowanie, przepisy, komisje i wszelkie formalizmy. Ta kultura, czy to się komuś podoba czy nie, przeniknęła też do naszego związku i jest to proces nieunikniony. Nie ma co winić ludzi pracujących w PZA – pracując w określonym otoczeniu prawnym i organizacyjnym muszą zostać wcześniej czy później przeniknięci jego duchem. Pracując na co dzień w świecie regulacji i przepisów są na to obiektywnie, po marksistowsku skazani.

Tendencja ta ujawnia się szczególnie w momentach małych kryzysów. Gdy tylko jakakolwiek struktura formalna dostaje okazję do wykazania swej wyższości i autorytetu, wówczas – zwykle drogą przypisania sobie kompetencji i rozszerzającej interpretacji własnych uprawnień (a jest to proces bardzo typowy dla wszelkiej biurokracji) - skwapliwie zajmuje pozycję autorytarną w myśl zasady „dajcie mi władze, a ja was usadzę”. I zaczynają się połajanki, narady, wyskakują „interesy środowiska”, „zagrożenia prawne”, konieczność przestrzegania jakichś regulaminów i zasad (zazwyczaj stworzonych na własne potrzeby przez to właśnie ciało), co prowadzi w smutnej konsekwencji do erupcji niechęci i tworzenia coraz to nowych podziałów. A bywa, że i starzy koledzy przestają sobie podawać ręce…

Powiedzmy więc sobie jasno – dopóki mamy Związek Sportowy nie możemy liczyć na zmniejszenie biurokracji i podmiotowe traktowanie członków PZA, ponieważ wymuszony charakter organizacji i cała tendencja biurokratyczna jest dokładnie odwrotna. W związku sportowym to kluby są dla związku a nie związek dla klubów, nie ma mowy o żadnej „roli służebnej”, a biurokracja, która jest generowana przez wymogi ustawowe i ministerialne, musi być respektowana z całym dobrodziejstwem inwentarza. Czy możemy zatem liczyć choć na wspinanie jako cel nadrzędny? Tu również odpowiedź musi brzmieć NIE, ponieważ wspinanie jest dopiero pochodną trwania organizacji i jej biurokracji. Najpierw liczą się przepisy, regulaminy i wymogi – dopiero potem wspinanie. W konflikcie między wspinaniem a przepisem, to drugie stoi na z góry przegranej pozycji, i jakkolwiek bohatersko bronić będzie swych Termopil, nim zajdzie słońce polegnie na ołtarzu wyższej konieczności. Nie da się tego zakwestionować w racjonalny sposób, a przykładów na poparcie tej tezy są dziesiątki. Nie będę ich przytaczał, bo zazwyczaj stanowią drażliwe kwestie. Dlatego właśnie tak ważne jest działanie na rzecz ograniczenia przepisów prawnych dotyczących wspinania, których to działań próżno by od naszego związku – jak pokazała ustawa o sporcie – oczekiwać.

Przejdźmy więc do szkolenia – czy możemy doprowadzić do rozdziału szkolenia zawodowego od klubowego i masowego rozwoju szkolenia koleżeńskiego, stanowiącego moim zdaniem fundament sensu istnienia klubów. Odpowiedź ponownie jest przytłaczająco oczywista – nie ma na to szans, gdyż przepisy dotyczące szkolenia w sporcie są niezwykle rygorystyczne, a na dodatek nie przewidują czegoś takiego jak szkolenie koleżeńskie. W sporcie szkolenie związane jest z wykonywaniem zawodu i tyle. Szlus – furtka zamknięta. Chcesz formalnie szkolić, musisz dostać państwowy papier. A żeby go dostać, musisz poświęcić ze dwa lata życia. A skoro jesteś gotów poświęcić 2 lata, to przecież nie po to, aby jeździć potem z kolegami na obozy za przysłowiowa pietruszkę i „dziękuję”, ale po to, żeby z tego żyć. Wyjątki, jak zwykle, tylko potwierdzają regułę.

Tu dotykamy jednego z najgłębszych problemów PZA – pomieszania działalności zawodowej ze społeczną. To z tego powodu sprawy instruktorskie generują w PZA tyle problemów i emocji. Poświęciłem tej sprawie sporo pisaniny, ale w większości byłem źle zrozumiany, najczęściej szufladkowano mnie jako „wroga instruktorów”. Muszę powiedzieć, że niewiele rzeczy sprawiło mi taką przykrość, jak słowa pewnego bardzo dobrego i niezwykle przeze mnie poważanego instruktora, który zagadnął mnie na WZD PZA: „dlaczego nas tak zwalczasz?”. A przecież nie chodzi tu o żadne zwalczanie, ani bycie przeciwko, tylko o prosty podział – zawodowcy działają na własny rachunek na rynku pracy i usług, kluby działają poza tym rynkiem na własne potrzeby. Tak, jak jest to w większości krajów, gdzie zawodowstwo jest regulowane, bo przecież i takich krajów które tego w ogóle nie regulują, nie brakuje. Z tego pomieszania wynika jeden zasadniczy feler polegający na tym, że zawodowi instruktorzy zabiegają o zapewnienie sobie najlepszych dla nich warunków do pracy wykorzystując do tego (całkowicie legalnie i nie jest to żaden zarzut) nasz związek, ale niestety ich działania czasami nie służą dobrze ogólnemu interesowi wspinania. Najkrócej mówiąc, zawodowi instruktorzy, czy przewodnicy mają podobną perspektywę – szkolenie powinno być dość drogie, dostęp do zawodu trudny i obwarowany, konkurencja niewielka. Tymczasem w interesie przysłowiowego Kowalskiego jest, aby szkolenie było powszechne, tanie i najlepiej mało sformalizowane. Zgodzimy się, że są to interesy dość sprzeczne. W Europie, w większości, rozwiązuje się ten konflikt interesów właśnie przez oddzielenie działalności zawodowej (przewodnickiej) od działalności szkoleniowej klubów i stowarzyszeń. Sprawa jest prosta – chcesz na szkoleniu czy przewodnictwie zarabiać – robisz papiery ENSA, IVBV czy UIAGM. Chcesz szkolić społecznie w ramach klubu – zostajesz instruktorem klubowym/federacyjnym FFME czy OeAV.

Ten pierwszy stopień jest „obwarowany”, kosztowny i trudny do uzyskania, natomiast ten drugi uzyskać jest stosunkowo łatwo, ale, co bardzo ważne, jedyne na co można dzięki niemu liczyć to odrobina prestiżu, darmowe wyjazdy klubowe, wyżywienie i zwrot kosztów - o żadnym zarabianiu nie może być mowy. Chyba nikogo nie dziwi więc, że połowa z prawie 500 osób, które zagłosowały w ankiecie dotyczącej tej sprawy opowiedziało się za takim właśnie systemem. A PZA dążyła, w trybie, eufemistycznie mówiąc, niezbyt jawnym, do wprowadzenia modelu administracyjnego. Chcę jasno powiedzieć, że – znowu – absolutnie nie winię zawodowców, że starają się chronić własny interes. Jak się ma rodzinę na utrzymaniu i trzeba zarabiać na co dzień pieniądze, to się ów interes chroni i tyle, a wykorzystuje się to, co akurat jest do wykorzystania. Jest to całkowicie racjonalne działanie. Trudno oczekiwać od zawodowców, że zaczną radośnie wzywać: „więcej instruktorów! niższe ceny!” – byłby to czysty absurd.

Winę za taki stan rzeczy ponosi struktura formalna, w której zmuszeni jesteśmy wspólnie uczestniczyć, choć powinniśmy znajdować się w zupełnie oddzielnych nurtach. Fakt, że tkwimy wspólnie pod kloszem ministerstwa uniemożliwia nam wszystkim racjonalne działanie. Nie pomoże tu nawet wydzielenie osobnego związku instruktorów (choć byłoby niewątpliwie korzystne), ponieważ PZA, jako związek sportowy, pozostanie uwikłany w działalność zawodową wynikająca z przepisów. Jedynym rozwiązaniem jest zatem klarowny rozdział. Czy możemy więc liczyć na wzrost liczby członków, skoro tak niewiele mamy im do zaoferowania, skoro traktujemy ich przedmiotowo, skoro zrzeszając się, miast poszerzać sferę swych wolności, nakładają na siebie niechciane ograniczenia? Można oczywiście gdybać i teoretyzować, ale teoria jest często największym wrogiem racjonalizmu. Praktyka, a ta jest najlepsza nauczycielką – jasno pokazuje, że PZA nie może się zmienić. PZA nie rozwija się, a przynajmniej nie w tym kierunku, o którym tutaj mówimy, i taki PZA najpewniej nigdy nie osiągnie już nawet nie 25 tysięcy, ale nawet 10 tysięcy członków. Zaprzeczanie temu jest zamykaniem oczu na realia i – jak mawiał Talleyrand – „to gorzej niż zbrodnia, to błąd”.

WYJŚĆ Z SOCJALIZMU
Jest jedna tylko – moim zdaniem – droga do odzyskania wspomnianej przeze mnie na początku suwerenności. Tą drogą jest opuszczenie przez PZA struktur sportu wyczynowego i – tu straszne słowo – podział związku na część sportową i nie-sportową. Wychodząc ze sportu, PZA przestaje automatycznie podlegać przepisom o kadrze instruktorskiej i trenerskiej, przepisom dotyczącym sportu i odzyskuje swobodę działania. Uwalnia się od biurokratycznego garbu i wykonuje zwrot „do wewnątrz”.

Takie wyjście nie jest sprawą prostą i musiałoby zostać szczegółowo przygotowane – mówimy teraz o pewnej filozofii, nie o technikaliach. Z grubsza rzecz biorąc, mogłoby się to odbyć poprzez:
 
  1. opuszczenie przez PZA struktur sportu poprzez doprowadzenie do skreślenia dyscypliny „alpinizm”, „wspinaczka wysokogórska” (czy nawet „wspinaczka skałkowa” ) z listy sportów, w których działają Polskie Związki Sportowe,
     
  2. powołanie, lub też wydzielenie, Polskiego Związek Sportów Górskich jako związku sportowego, zrzeszającego wspinaczy sportowych i narciarzy sportowych w odpowiednich, uznanych przez ministra dyscyplinach (np. wspinaczce sportowej zdefiniowanej jako wspinaczka na sztucznych obiektach). W ten sposób powstaje osobny związek dla sportowców wyczynowych, a PZA staje się związkiem poza-sportowym, rekreacyjnym (przynajmniej w sensie ustawowym).
Następnie należałoby napisać nowy statut PZA. Ten statut powinien odzwierciedlać nową filozofię działania i nowe cele naszego związku. Próbkę takiego podejścia zaprezentuje delegacja KWW na WZD PZA, a przykładowe cele takiej organizacji załączam poniżej. Główna zmiana dotyczy rezygnacji z „kontrolowania”, „czuwania”, „sprawowania opieki”, „ustalania zasad”, „egzekwowania zasad moralnych i etycznych” i innych haseł, z których w razie potrzeby w dowolny sposób można stworzyć maczugę do tłuczenia w jakimkolwiek kierunku. W statucie powinny się znaleźć naprawdę minimalne i dobrze uzasadnione uprawnienia, pozostawiające maksymalną swobodę działania klubom, przekazując inicjatywę w dół hierarchii, pobudzając do życia uśpioną obecnie energię drzemiąca w ludziach.

Taki nowy PZA stałby się organizacją zupełnie innego typu. Przestałby zajmować się zawodowym szkoleniem poświęcając się rozwojowi kadr klubowych. Zawodowstwo przestałoby być obszarem zainteresowania PZA w ogóle. Skierowanie się plecami do biurokracji a przodem do ludzi z czasem zwiększyłoby zarówno wiarygodność jak i atrakcyjność PZA, zwłaszcza, jeśli ludzie pracujący dlań rozumieliby dobrze nową filozofię. Uważam, że z czasem uformowałaby się w PZA zupełnie nowa kultura organizacyjna, w której poszanowanie wolności i suwerenności wszystkich podmiotów stałoby się rzeczą naturalną.

Uważacie, że to nierealne? – nie zgadzam się z Wami. To jest realne, tylko trzeba mieć odwagę zrobić ów pierwszy krok, wykonać skok na głęboką wodę, skok we własną autonomiczność. Ileż to razy słyszałem, że „to się w Polsce nie sprawdzi”, bo „ludzie w Polsce są inni”. Daliśmy sobie to wmówić, ale przeczuwamy, że tkwi w tym wielki fałsz. Ludzie w Polsce są tacy sami, tylko nie daje im się szansy, aby tego dowiedli. Przepisy w Polsce nie są tak absurdalne dlatego, że ludzie są głupi, tylko głupie przepisy ubezwłasnowolniają ludzi. Sami możemy o tym zdecydować. Przykładów, że to może się udać, nie brakuje. Kiedy blisko 14 lat temu rzuciliśmy hasło tysiąca członków w KW Warszawa wywoływało to śmiech, bo było nas 35-ciu. Dziś jest nas 1050. Przez wszystkie te lata nie napisaliśmy właściwie ani jednego regulaminu (regulamin pracy zarządu zerżnęliśmy najzwyczajniej od jakiegoś innego stowarzyszenia), nie napisaliśmy ani jednej „zasady”, nikogo nie wzywaliśmy „na rozmowy”, nie powoływaliśmy żadnych komisji dyscyplinarnych i po prostu staraliśmy się zostawić ludzi w spokoju, jak tylko można ułatwiając im wspinanie i to, co jest z nim związane. Jesteśmy grupą ludzi, którzy nic sobie nawzajem nie zakazują i taki chcielibyśmy mieć też swój związek.

Jakie są zagrożenia wynikające z takiego „podziałowego” scenariusza? Przy rzeczowym podejściu pozostaje tylko jedno – pieniądze. Owszem – opuszczenie sportu grozi zmniejszeniem budżetów, także na wyprawy. Myślę jednak, że z pozyskaniem dotacji z departamentu sportu powszechnego nie powinno być kłopotu. Ta dotacja byłaby jednak pozyskana na innych warunkach, z o wiele mniejszą biurokracją. A można by również sięgnąć po Fundację Kukuczki i pozyskiwać pieniądze z 1%. A że są to pieniądze niebagatelne, pokazują zestawienia fundacji za ostatnie kilka lat, gdy wpływy osiągały po blisko pół miliona.

Uważam, że pieniądze są ważne, ale nie najważniejsze. Najważniejszy jest duch, determinacja w dążeniu do celu, wreszcie pasja i wiara. Gdy te są obecne, związek będzie rosnąć, bo są to iskry, które rozpalają się w innych i w ten sposób zataczają coraz większy krąg. W takie rzeczy wierzyli ludzie, którzy w 1922 r powoływali Koła Klubów Wysokogórskich przy PTT, i do tych fundamentalnych zasad szacunku, koleżeństwa i wolności musimy znowu się odwołać. Jeżeli staniemy na tych filarach, to będziemy mogli rosnąć i się rozwijać. Dziś naszym fundamentem jest gmach ministerstwa i mdłe zapisy ustaw – a na nich nic więcej od tego, co mamy zbudować się nie da. Nawet ten zarząd – obiektywnie jeden z najlepszych w ostatnich latach – wiele więcej z tej struktury nie wyciśnie, a konflikty i problemy będą nas nękać, jak nękają do tej pory. Wiem, że szansa na realizację tego planu jest niewielka, ale wierzę, nie tylko ja, że jednak jest. Piłsudski mawiał, że choć bicie głową w mur jest beznadziejne, to gdy zawiodą inne sposoby „trzeba spróbować i tego”.

Wyjście ze sportu oferuje być może jedynie „krew, pot i łzy”, jednak ja, i wielu moich kolegów uważamy, że przynosi obietnicę czegoś wielkiego, wizję, która jest nam wszystkim bliska. Tą wizją jest związek, w którym rządzimy się wedle własnych zasad, i który służy jednej, podstawowej sprawie – wspinaniu.

Artur Paszczak
Oto przykładowe zmiany brzmienia dwóch kluczowych punktów statutu PZA, wynikające z wyżej zaprezentowanej filozofii. PZA realizuje swoje cele przez:
 
  1. Zrzeszanie klubów i innych organizacji społecznych, których członkowie uprawiają alpinizm,
  2. Działanie na rzecz rozwoju i podnoszenia poziomu alpinizmu oraz ułatwianie prowadzenia działalności alpinistycznej w kraju i za granicą, w szczególności poprzez: 
    1) organizowanie działalności sportowej i treningowej,
    2) organizowanie i ułatwianie prowadzenia działalności szkoleniowej,
    3) organizowanie działalności eksploracyjno-dokumentacyjnej,
    4) prowadzenie własnej bazy noclegowej w rejonach górskich i skałkowych,
    5) popieranie i ułatwianie wyjazdów alpinistycznych,
    6) działanie na rzecz uproszczenia i zmniejszenia ilości przepisów prawnych dotyczących alpinizmu,
    7) organizowanie centralnych imprez alpinistycznych.
  3. Kontakty z podobnymi organizacjami sportowymi za granicą i w kraju,
  4. Doradztwo i ustalanie zaleceń oraz projektów w zakresie szkoleń, bezpieczeństwa górskiego oraz działalności sportowej dla organizacji zrzeszonych w PZA,
  5. Prowadzenie działalności szkoleniowej polegającej na:
    1) opracowywaniu programów i regulaminów kursów alpinistycznych organizowanych i prowadzonych przez PZA bądź jego kadrę instruktorską,
    2) opracowywaniu programów i regulaminów kursów instruktorskich na stopień instruktora PZA,
    3) opracowywaniu i egzekwowaniu regulaminów dotyczących zasad działalności, poziomu wspinaczkowego, zakresu kompetencji oraz kwalifikacji instruktorów PZA.
  6. Propagowanie i popularyzowanie alpinizmu,
  7. Współpracę z placówkami naukowymi i administracyjnymi na polu zagadnień związanych z problematyką górską i sportową oraz ochroną przyrody w tym zakresie,
  8. Współdziałanie z instytucjami oraz organizacjami zainteresowanymi sprawami alpinizmu,
  9. Propagowanie i wspieranie inicjatyw związanych z ochroną przyrody na obszarach działania członków Związku,
  10. Rozwój, promowanie i ochrona Ruchu Olimpijskiego w Polsce, zgodnie z Kartą Olimpijską,
  11. Członkowie zwyczajni PZA są obowiązani do:
    1) działalności na rzecz rozwoju, podnoszenia poziomu i ułatwiania możliwości uprawiania alpinizmu ze szczególnym uwzględnieniem swoich członków,
    2) przestrzegania statutu PZA,
    3) przestrzegania zasad etyki taternickiej,
    4) wnoszenia opłat i opłacania stałych składek członkowskich.