Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej Rozumiem

Bo tekst był za długi...

2018-06-13
Autor: Cinek

Historia pewnego artykułu


W czasie ostatniego WZD Naczelny Taternika Maciej Kwaśniewski oświadczył, że zdecydował się odrzucić napisany przeze mnie artykuł o ESR ze względu na jego długość. Informację tę przyjęłam z zaskoczeniem. Wygląda na to, że redakcja Taternika – oraz zapewne Zarząd PZA – chcieliby w taki właśnie sposób zakończyć sprawę, w wyniku której z Rady Wydawniczej Taternika odeszły trzy osoby. Z perspektywy czasu myślę, że w tej historii jak w soczewce ujawniły się problemy nurtujące nasze środowisko; ich efektem jest konflikt, który – w tym punkcie zgadzam się z Maciejem – jest niszczący dla środowiska i szalenie negatywnie wpływa na jego wizerunek. Uważam, że zamiecenie sprawy pod dywan – a tak widzę zamiar zamknięcia tematu zaprezentowany na WZD - niczego nie rozwiąże, a tylko pogorszy sytuację. Z tego powodu zdecydowałam się ujawnić kulisy sprawy.
 

Jak to było z artykułem o ESR – przebieg wydarzeń


Zadanie napisania artykułu o ESR spadło na mnie niejako przez przypadek. Wcześniej Maciej przez ponad rok bezskutecznie usiłował wydostać od Zarządu PZA informacje o przebiegu i wynikach negocjacji z TPN. O tym, że Zarząd już od pewnego czasu zwleka z dostarczeniem takiego materiału dowiedziałam się na początku października 2016, przy okazji dyskusji na temat artykułu Artura Paszczaka o jego przejściu Głównej Grani Tatr. Członkowie Zarządu zgłosili zastrzeżenia do publikacji, wskazując na fakt, że przejście grani jest nielegalne i w efekcie artykuł nie ukazał się w Taterniku. Nb., rok później, gdy pojawiły się informacje o przejściu tej grani przez Grzegorza Fołtę, problem nielegalności zniknął.

Od historii z artykułem Artura minął rok, a dalej nie było informacji, więc jesienią 2017 postanowiliśmy w gronie Rady wziąć sprawy w swoje ręce i przygotować materiał sami na podstawie informacji uzyskanych od Zarządu. Nieoczekiwanie sprawa okazała się trudniejsza niż można było przypuszczać. Najpierw „poległ” Józek Soszyński – dostarczony przez niego tekst został uznany przez Zarząd za zbyt „paszczakowy”. Po nim pałeczkę przejął Tomek Mazur. Rozgrzebał pracę i po dwóch tygodniach przestał się odzywać. I tak wypadło na mnie.

Przystąpiłam do pracy w tygodniu przedświątecznym, mając na biurku te dwa teksty i termin napisania najdalej do połowy stycznia 2018 – ze względu na zapowiedziane wejście w życie ESR, co miało nastąpić na przełomie roku. Okoliczności były wybitnie niesprzyjające: poza tym, że zbliżały się święta Bożego Narodzenia, problemem była dłuższa nieobecność dwóch kluczowych członków Zarządu: Miłosza Jodłowskiego i Piotra Xięskiego, którzy wyjechali się wspinać w ciepłe kraje.

Po poprzednikach z Rady odziedziczyłam zarys koncepcji – żeby nie ograniczać się do problemów stricte technicznych, ale przedstawić bilans pewnego etapu relacji z TPN, od czasu kiedy to TPN rozwiązał dotychczas funkcjonujące porozumienie z PZA z 1982 r. i przejął od Pezety administrowanie książek wyjść (nastąpiło to na przełomie 2005/2006). Mając świadomość delikatności materii przyjęłam dwa założenia: 1) żeby materiał konsultować z obydwiema stronami konfliktu, tj Zarządem PZA i Arturem Paszczakiem - jako przedstawicielem opozycyjnego wobec Zarządu klubu warszawskiego - oraz 2) że obok artykułu musi powstać baza materiałów źródłowych tak, żeby była możliwość szybkiej weryfikacji faktów zawartych w tekście głównym. Tak powstała koncepcja Kalendarium ESR – tabelarycznego zestawienia wydarzeń, związanych z książką wyjść, z podaniem linków do wytworzonych dokumentów, dla ułatwienia kontroli wpisów.

Pierwsza, mocno niedoskonała wersja obu tekstów powstała na początku stycznia, a gdy dostałam uwagi od Ditty Kicińskiej, wieloletniej (niestety już byłej) przewodniczącej Komisji Tatrzańskiej, jeszcze przed powrotem członków Zarządu przesłałam do konsultacji wersję drugą, zastrzegając jej wciąż roboczy charakter.

Mój materiał od razu wywołał duże wzburzenie i wątpliwości Zarządu co do intencji autorki i całej redakcji. Reakcje były jednoznacznie wrogie i komunikowane bez ogródek. Z poważniejszym uzasadnieniem czekano na powrót nieobecnych członków Zarządu. Odpowiedź od Miłosza dostałam dopiero 17 stycznia, a więc po założonym deadlinie: bite 34 strony tekstu. Miłosz dopatrzył się w materiale „starannie zaplanowanej manipulacji, mającej na celu zdyskredytowanie mojej działalności w PZA i mnie osobiście” i postawił twarde warunki, w tym że: - Taternik (Wydawca/Redakcja) przeproszą mnie za rozesłanie materiału, (…)sugerującego że działam na szkodę środowiska wspinaczkowego(…) - Przygotowaniem tekstu dotyczącego spraw TPN zajmie się osoba, co do której rzetelności nie będzie wątpliwości.

Wkrótce zmieniło się też nastawienie Wydawcy i Naczelnego Taternika. Docierały do mnie echa rozmów uświadamiająco-dyscyplinujących przeprowadzanych z Grzegorzem Bielejcem przez Miłosza i Marka Wierzbowskiego, sprawa była też wałkowana na telekonferencjach Zarządu PZA; wciąż pojawiał się argument o zniesławieniu, do jakiego miałoby dojść przez publikację przygotowywanego artykułu. Interwencje okazały się skuteczne: pod koniec stycznia Naczelny poinformował mnie, że nie zgadza się na publikację Kalendarium.

Nie chciałam się łatwo poddać, podjęłam więc jeszcze jedną próbę przedstawienia kwestii ESR, rezygnując z Kalendarium i ograniczając się do głównego artykułu, który gruntownie przerobiłam, uwzględniając nadesłane uwagi. Również ten tekst nie uzyskał aprobaty. Maciej był już najwyraźniej przekonany o tym, że nie można dopuścić do publikacji artykułu i na początku lutego zarządził reset. W uzasadnieniu napisał: Dwa ważne gremia, Zarząd PZA i Rada Programowa „Taternika”, nie mogą być w klinczu i sporze, w którym największe emocje budzą sprawy trzeciorzędne... Reset polegał na tym, że o ESR miał prawo wypowiedzieć się w Taterniku Zarząd PZA, następnie TPN, a także speleolodzy, którzy mieli doświadczenie z ESR, jednak na liście dopuszczonych tekstów zabrakło mojego artykułu.

Już po ogłoszeniu resetu dostałam szczegółowe uwagi do artykułu od Piotra Xięskiego, również utrzymane w tonie bardzo krytycznym. Włożyłam w tę sprawę tyle pracy, że postanowiłam je uwzględnić, ale nie miałam już siły pogłębiać bardzo istotnego nowego wątku, który się pojawił w uwagach Piotra, a mianowicie wątku RODO. Potem w mailach Piotra pojawiły się zarzuty, że nie wyjaśniłam tej sprawy - sęk w tym, że nie miałam dostępu do opinii prawnej na temat RODO, która wpłynęła grubo po założonym terminie. Już tylko dla spokoju sumienia wprowadziłam też poprawki w Kalendarium i poprawioną wersję wysłałam do wiadomości Zarządu i Artura, chociaż miałam świadomość, że ten materiał nie ukaże się w „Taterniku”.

Sprawa została ostatecznie załatwiona w połowie lutego: Wydawca Taternika wystosował przeprosiny, których domagał się Miłosz, mnie zaś przypadły podziękowania za „olbrzymi trud włożony w przygotowanie tego materiału”.

Po tym wszystkim nie miałam innego wyjścia jak tylko złożyć rezygnację z udziału w Radzie Wydawniczej. Po mnie rezygnację złożyli też dwaj inni członkowie Rady: Józek Soszyński i Ludwik Wilczyński – ten ostatni napisał w uzasadnieniu m. in że „1) jeśli Taternik ma być bliżej środowiska, to informacja o ważnych sprawach powinna być pełna, a więc zawierająca wszystkie odmienne stanowiska oraz 2) decyzja o publikacji należy oczywiście do redaktora ale rada może/powinna opiniować w ważnych sprawach. Nikt nas nie zapytał o zdanie, a zamiar publikacji tego materiału nie ulegał wątpliwości”.

Natomiast finalna wersja mojego artykułu o ESR ukazała się na stronie KW Warszawa w pierwszej połowie marca br.
 

Jakie były zarzuty do artykułu?


Członkowie Zarządu zarzucili tekstowi tendencyjność i „nieczyste intencje” – zarzuty tyleż mocne, co trudne do odparcia; Marek Wierzbowski użył nawet określenia „paszkwil”. Wśród kilkudziesięciu uwag zgłoszonych przez Miłosza część miała charakter merytoryczny – te przyjęłam oczywiście bez zastrzeżeń, jednak część była dla mnie nie do przyjęcia: zakładała dużo obszerniejsze ujęcie tematu (znacznie szersze ramy czasowe, uwzględnienie speleologii, skialpinizmu, osadzania spitów), bądź postulowała dużo bardziej szczegółowe wpisy, co prowadziłoby do znacznego powiększenia objętości i tak już dużego tekstu. Były wreszcie uwagi, w których dość obficie przewijały się epitety: „skandaliczny”, nierzetelny, „manipulacja” – jak stwierdziłam, wynikały one z przyjęcia założenia, że jest to już gotowy materiał, a nie wersja robocza, która miała być uzupełniona czy skorygowana (klasycznym przykładem był wpis dotyczący wywiadu przeprowadzonego z Miłoszem przez J. Barbasza dla portalu brytan.pl). Wyjaśnienia, które wcześniej przesłałam, podkreślające roboczy charakter materiału, najwyraźniej nie zostały przyjęte. Odniosłam też wrażenie, że Zarządowi nie spodobała się sama decyzja o konsultowaniu materiału z przedstawicielem KW Warszawa. Tu mogę tylko dodać, że dostało mi się również od Artura, który nie ukrywał rozczarowania moim - w jego oczach zbyt oględnym - ujęciem tematu ESR.

Wydaje się jednak, że główne zastrzeżenia Zarządu dotyczyły zawartego w artykule bilansu działań TPN, który wypadł raczej niepomyślnie dla środowiska taternickiego; chodzi o problemy z bazą noclegową, nieskuteczne wieloletnie starania o Tatry Zachodnie, dalekie od partnerskich relacje TPN - taternicy, konkretnie zaś narzucanie rozwiązań wbrew sprzeciwowi środowiska. Było to nie po linii Zarządu, który chciałby widzieć relacje TPN - taternicy w optymistycznych barwach. Inną drażliwą kwestią było przypomnienie składanych w przeszłości, a potem zapomnianych deklaracji Zarządu PZA odnośnie do ESR, ale przede wszystkim roli Miłosza w realizacji i wprowadzeniu ESR.

Wypada tu zastrzec, że doceniam kompetencje Miłosza Jodłowskiego i pozytywnie oceniam fakt, że znalazł się w Radzie Naukowej TPN. Wierzę też w dobrą wolę dyrektora Szymona Ziobrowskiego, który chce się dobrze wywiązać z powierzonych mu zadań i liczy na dobrą współpracę z środowiskiem. Sądzę jednak, że zasadne jest stawianie pytania, czyje interesy preferuje w negocjacjach z TPN Miłosz, który jest jednocześnie członkiem Zarządu PZA i Rady Naukowej TPN. Myślę też, że pytających o to nie można z góry potępiać jako winnych myślozbrodni. I wreszcie, że ceną dobrych relacji Zarządu z TPN nie powinno być spychanie na margines osób mających odmienne zdanie, bo to grozi już otwartym rozłamem.

Dla czystej formalności dodam, że kwestia długości artykułu nie była w ogóle poruszona: gdyby tak było, to przecież redaktor mógł się do mnie zwrócić o jego skrócenie; innym wyjściem mógłby być podział tekstu na dwie części. Nic takiego nie miało miejsca.

Na koniec trochę samokrytyki – na pewno moim błędem była zgoda na narzucony przez Wydawcę deadline, który okazał się nierealny - zwłaszcza wobec nieobecności Miłosza i Piotra - co wpłynęło na niedoróbki pierwszych tekstów roboczych i ich odbiór przez Zarząd.


Jakie wnioski płyną z tej historii?


U źródeł całej afery jest fatalna polityka informacyjna Zarządu PZA, a raczej jej brak. W zasadzie komunikacja ze środowiskiem ogranicza się głównie do walnych zjazdów, w których uczestniczy ograniczona liczba delegatów (w ostatnim zjeździe było ich 67), w związku z czym przekaz dociera do bardzo niewielkiej części środowiska. Przy tym i ta komunikacja jest bardzo ułomna: o ile wiem, protokół z XX WZD w ogóle się nie ukazał, a ostatnie roczne sprawozdanie z działalności PZA pojawiło się w przeddzień zjazdu, więc nie było możliwości przygotowania rzetelnej dyskusji. W tej sytuacji Zarząd właściwie nie jest rozliczany ze swoich deklaracji (vide: anonsowany w Taterniku 1/2018 projekt porozumienia PZA/TPN, który miał być przygotowany we współpracy z klubami PZA jeszcze przed ostatnim WZD).

Druga bolączką jest unikanie czy blokowanie dyskusji – osoby, które mają inne zdanie, są po prostu bezpardonowo uciszane. Przy tym zamiast rzeczowych argumentów jest odwoływanie się do emocji i oskarżenia o ataki personalne, których celem ma być Miłosz Jodłowski – on sam wprost twierdzi, że jest „obiektem bezpardonowej nagonki, prowadzonej obrzydliwymi metodami przez osoby skupione wokół A. Paszczaka”; przyznam, że tym razem to ja czułam się obiektem niezrozumiałej dla mnie nagonki. Wystarczyło przypisanie mnie do wrogiego obozu, żeby mnie wyeliminować z gry. Zdumiewa tylko skuteczność takiej metody.

Osobną sprawą jest brak forum dyskusyjnego – niestety Taternik, na co wskazują losy mojego artykułu, odmówił podjęcia tej roli. Zamiast być miejscem, gdzie ścierają się różne poglądy, przyjął rolę rzecznika Zarządu PZA. Tu tylko dodam, że sposób ingerencji prominentnych członków Zarządu w zawartość pisma dla wycięcia niewygodnych treści uważam za wysoce wątpliwy, a powszechnie funkcjonujący obraz, malujący jedną stronę jako jednoznacznie pozytywną (i gnębioną), a drugą jako „czarny lud” – za fałszywy.

Wymienione czynniki sprawiają, że spora część wspinaczy jest zdezorientowana i zniechęcona do działania; w tym kontekście symptomatyczne są rezygnacje z pracy w rozmaitych gremiach statutowych w ostatnim okresie oraz brak chętnych do pracy w Zarządzie czy komisjach. Ludzie chcą się po prostu wspinać, a nie być wplątywani w niezrozumiałe dla nich, jałowe spory. Skutkiem przeciągania się obecnej sytuacji są także secesyjne projekty KW Warszawa. Według mojej oceny winę za ten stan rzeczy ponoszą obie strony, jednak moim zdaniem to na Zarządzie PZA powinna spoczywać większa odpowiedzialność.

Każdy konflikt niesie ze sobą zagrożenia, ale paradoksalnie, równocześnie stwarza szanse na pozytywną zmianę i nowe otwarcie. Warunkiem wyjścia z impasu jest uczciwe zmierzenie się z przeszłością, wyciągnięcie wniosków i podjęcie prawdziwego dialogu.

Pytanie kiedy obie strony będą na to gotowe.
Krystyna Palmowska