Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej Rozumiem

Idzie wiosna - ku przestrodze.

2014-03-17
Autor: Jusza

W zasadzie nic takiego, droga jak dziesiątki innych łojonych każdej zimy w Tatrach. Choć sama w sobie dość długa (600m), urozmaicona (lód, mikst, pola śnieżne, płyty, kominy, trawki... ), miejscami zaskakująco trudna (zimowa piątka), to jej powaga, ze względu na dostępność ściany i łatwość zejścia - raczej groteskowa. Zatem chwalić się czym za bardzo nie ma, jednak może warto napisać parę słów ku przestrodze. Zawsze uważałem, że lepiej uczyć się na cudzych błędach. A było to tak...

* * *


lomnica-1

Wsch. ściana Łomnicy


Cały tydzień lampa, jaka w naszych ukochanych Tatrach za często nie bywa. Ciepło. Słonecznie. Ostatnie dni zimy. Ponieważ nie bardzo miałem z kim jechać, szykowałem się już na samotną wycieczkę filarem Grosza na Mały Kieżmarski. Na kilka godzin przed wyjazdem dołączył do mnie Jacek Kierzkowski (Kierzu) z pomysłem zdobycia wschodniej ściany Łomnicy drogą Motyki. Następnego dnia mieliśmy natomiast wspólnie dokończyć Kierza porachunki gdzieś na Wysokiej - hmm, grunt to mieć ambitny plan!

Pod ścianę Łomnicy meldujemy się prosto po nocnej podróży z Warszawy, poprzedzonej normalnym dniem obowiązków zawodowych i rodzinnych. Jest godzina 10:15. Nie jesteśmy pierwsi, przed nami trójkowy zespół Słowaków. Ponieważ Słowacy poruszają się wyjątkowo wolno (jeszcze nie widziałem, żeby ktoś wspinał się tak powoli!), postanowiliśmy szybko ich wyprzedzić. Rozpoczynam prowadzenie i już po chwili jestem w pierwszym kuluarze lodowym, gdzie po kilkudziesięciu metrach założywszy stan wrzeszczę po raz pierwszy tego dnia - Kierzu, mam kurwa auto! Kiedy tylko Jacek ruszył, słyszę tak dobrze nam znany górski odgłos, na który, niczym na dźwięk wojskowej sygnałówki, wiotczeje każdy męski odbyt ? huk odrywających się od ściany wielkich głazów! Tym razem nieźle jebło, myślę przyglądając się południowej ścianie Kieżmarskiego i zrazu przypomina mi się niegdysiejsze wieczorne szepnięcie Kajmana - "to się nazywa groza gór. Im bardziej jednak przyglądam się ścianie, z której dochodził ów hałas, tym bardziej nic nie dostrzegam. Ściągam zatem Kierza i patrzę jak Słowacy pode mną zaczynają się podejrzanie szybko ruszać. Laaawinaaa!!! - słyszę krzyk jednego z nich. Ale gdzie kurwa ta lawina?! Podniosłem głowę, żeby upewnić się, czy przypadkiem nie nade mną. To był naprawdę wielki zawód, gdyż to właśnie nade mną pojawiły się najpierw grudki śniegu, potem większe kawałki śniegowej bryi. Hałas nasilał się a ręce odruchowo szukają dziabami pancernego zaczepienia. Stoję tak trzymając się skały niczym glonojad, czekam co się wydarzy. Nie trwało to długo, kiedy tony mokrego śniegu runęły z impetem przez "mój kuluar". Najpierw dostaję ciężkim śniegiem po głowie. Następne ciosy padają na plecaku. Szybko robi się jakoś ciemno, dźwięk przypomina przebywanie w jakiejś gigantycznej rurze od odkurzacza. Czułem, jak mokry i zimny śnieg przechodzi otworami w kasku do głowy, jak wsuwa się za kołnierz, jak wciska się pod rękawy, aż do majtek, a potem nogawkami wylatuje koło butów. Śniegowa lepka piguła przykleja się niemal do odbytu. Juszo! Zewrzyj pośladki i trzymaj się chłopie! Naprężam mięśnie, pozycja glonojada trzyma mnie w bliskości skały. Tak, jestem mchem, jestem porostem ? nie oderwę się kurwa za nic. Bryja toczy się po mnie i przeze mnie. Żeby tylko nie oberwać kamieniem. Wreszcie jakby przycicha, aby ponownie uderzyć z impetem! Nie wiem ile to trwa, sekundy, minuty? Wreszcie uspokaja się. Pewnie teraz właśnie jebnie ten kamień, co na niego czekałem tyle czasu, tyle lat. Jednak i tym razem okazuje się, że jeszcze nie teraz, że jeszcze nie tu. Lawina tak szybko jak zaczęła, tak zakończyła swój demoniczny pokaz. 

Chwilę później zaczynam się ruszać. Idzie ciężko, zalegają na mnie kilogramy ubitego śniegu. Jakoś otrzepuję się i każdym nerwem skóry czuję, że zrobiło się zimno, cholernie zimno i cholernie mokro. Jestem kompletnie przemoczony, ale na szczęście cały. Upewniamy się wszyscy, że nikomu nic się nie stało. Słowacy byli szczęśliwie w dobrym miejscu nieco z boku, mój Partner zupełnie bezpiecznie zajmował się rejestracją fotograficzną zjawiska. 

Kierzu choć tu szybko, bo drgawek dostaję! Kiedy już jest blisko, proszę o przeniesienie stanowiska na miejsce nasłonecznione i poza tym pieprzonym kuluarem. Przez chwilę przyszło mi do głowy, żeby może się wycofać. Zjazdu mało a przecież nie mam przy sobie nic do przebrania. Jacek oferuje mi jednak swój wypaśny primaloft. Zakładam go na siebie i postanawiam ruszać dalej, gdyż tylko ruch w górę gwarantuje w tej sytuacji powrót do odpowiedniej termiki. Zatem paradoksalnie nie wycofałem się z powodu zimna, uznając, że zjazdy nie rozgrzewają człowieka tak, jak wspinanie. Kolejne wyciągi potwierdziły moją intuicję, i już po kolejnych dwóch, trzech linach byłem na tyle rozgrzany, że przestałem myśleć o jakimkolwiek odwrocie.

Dalej było już tylko wspaniale. Co jakiś czas zmienialiśmy się na prowadzeniu. Mi przypadły do poprowadzenia pierwsze trudności drogi i chyba najładniejszy wyciąg, w kolejnych trudnościach, tuż przed ostatnim wielkim polem śnieżnym, walczył w ciemnościach Kierzu. Po 11h byliśmy na szczycie. Ku naszej radości pracownicy górnej stacji kolejki przywitali nas bardzo gościnnie. Cóż, obiecałem, że nie będę nikomu mówił, co też miało tam miejsce - o tym, jak tam nie spaliśmy i jak nikt nie dał nam śpiworów, o tym, jak nikt nie częstował dobrym białym rumem i jak nikt ze względu na bezpieczeństwo nie pozwolił nam rano zjechać kolejką techniczną na dół. Całe szczęście, że tak się stało, bo Jacek wcale a wcale nie miał obolałej i spuchniętej nogi, więc śmiało mógł toczyć się samodzielnie na dół.

* * *

Po co się tak opisałem? Może i po nic, ale chciałbym wszystkim Koleżankom i Kolegom dać pewną dobrą radę - dobierajcie górskie cele adekwatnie do swoich możliwości, ale co ważniejsze, adekwatnie do panujących w danym miejscu warunków. Wybór wschodnio-południowej ściany zimą, w warunkach długo utrzymującej się wysokiej temperatury i dużego nasłonecznienia, nawet przy stosunkowo niedużym zaśnieżeniu - to wyjątkowo zły pomysł! Osobiście byłem przekonany, że śniegu jest mało oraz że jest stary i jeszcze dość dobrze związany. Okazało się, że ten stary i niby związany śnieg w warunkach wiosennych staje się tak ciężki, że zaczyna osuwać się pod wpływem własnego ciężaru, dodatkowo podmywany ciekami wodnymi. Lawiny wywołane w ten sposób są niezwykle groźne, gdyż masa śniegu jest wtedy największa, a zasypanie przypomina bardziej zalanie betonem. Jeśli już komuś nie daj Boże się przydarzy, niech stara się być jak najbliżej ściany, najlepiej pod jakimś prożkiem, nie w głównym nurcie, niech możliwie dobrze ustawi się na nogach i niczym glonojad przyklei do ściany, niech nie odchyla kończyn czy głowy nawet na chwilę podczas schodzenia lawiny i niech... a... co ja się będę wymądrzał, przecież każdy wie, co robić - przede wszystkim spokojnie myśleć o następnym i kolejnym wyciągu w górę.

Życzę Wam wielu naprawdę dobrych, trudnych ale rzetelnych i udanych Wyciągów w Górę!

Piotr Juszkiewicz / jusza /

64_p_140319123602

Fot. Jacek Kierzkowski
No i po robocie :-)